::Do tego, który wciąż jest małym chłopcem::


Mój mały chłopiec… Czasem nieznośnie rozkapryszony marudzeniem zmuszasz mnie do spełniania wszystkich Twoich zachcianek. Czasem rozbrajającym uśmiechem rozkładasz mnie na łopatki i zapominam o wszystkich powodach, dla których powinnam być na Ciebie zła. Czasem, wtedy kiedy uśmiech jednak nie pomógł i jestem zła okrutnie, chodzisz wokół mnie na palcach i oczami zbitego szczeniaka wypraszasz przebaczenie. Moja złość zawsze topnieje dużo szybciej niż bym chciała…

Uwielbiam tego małego rozbrajającego chłopca w Tobie, ale lubię też mężczyznę, którym czasem przy mnie się stajesz.

Najbardziej lubię te chwile, kiedy jesteś dla mnie przez dłużej niż 5 minut, kiedy nie dzwoni telefon, nie ma pilnych spraw, do załatwienia których muszę Cię zmuszać, jesteśmy tylko my, wyrwani z kontekstu, i nic poza tym. A z drugiej strony… nie wiem co by się zdarzyć mogło gdyby tych momentów było więcej…

::Do tego, którego zapach wciąż działa na mnie tak samo::


Wdycham zapach z małego pogniecionego paska z perfumerii zaciśniętego w mojej dłoni. Pachnie zupełnie jak Ty.
Nie-pokojąco, nie-bezpiecznie, nie-pozwalająco-się-oderwać, jak cudownie wciągający narkotyk. Przypominam sobie to, co działo się ze mną kiedyś, w innym czasie i świecie, kiedy wszystko wokół mnie tak pachniało, kiedy wchodziłam do zaparowanej łazienki i nie czułam nic innego, kiedy stęskniona szukałam namiastki Ciebie wtulając twarz w Twój ręcznik.
Minęło tyle czasu, w moim życiu było tyle zapachów, a on wciąż działa na mnie tak samo, wciąż przyprawia mnie o dreszcze i sprawia, że tracę panowanie nad sobą. Choć wąchany na Twojej skórze pachniał najlepiej…

Wdycham zapach z małego pogniecionego paska z perfumerii zaciśniętego w mojej dłoni. Pachnie zupełnie jak On.
Nie ma w nim nic nie-pokojącego i nie-bezpiecznego, nie ma tego narkotycznego nie-mogę-się-oderwać, choć mogłabym go wąchać godzinami… Jest za to spokój, wrażliwość, pewność i zarazem odrobina niepewności… jego niepewności o własną wartość, którą wciąż próbuję mu pokazać… 
Czasami specjalnie siadam bliżej niego, żeby lepiej go poczuć, czasami specjalnie się odsuwam choć i tak przez cały dzień nie daje mi o sobie zapomnieć.
Pachnie inaczej, jest inny, a mimo wszystko coś, czego wciąż nie umiem wytłumaczyć, czego nie umiem zaakceptować, jakaś magiczna irracjonalna siła, mnie do niego przyciąga, tak jak kiedyś do Ciebie.

::Do tego, który dłoń moją w swojej dłoni zamyka::


Rozgwieżdżone niebo, lekki wieczorny chłód. Prowadzisz mnie na pokryty rosą zielony parkiet trzymając pewnie moją dłoń w swojej zaskakująco miękkiej dłoni. Zespoleni kołyszemy się delikatnie w takt muzyki, oderwani od rzeczywistości, bliscy jak nigdy dotąd zapominamy o dzielącej nas szklanej szybie…

Nie umiem sobie ułożyć w głowie tego, co do Ciebie czuję, odpowiedzi na nawet najprostsze pytania są ponad moje siły. Miotam się między chcę a nie-chcę, muszę i nie-mogę, tęsknię a nie-wolno-mi. Nie rozumiem tego, co tak naprawdę dzieje się w mojej głowie,  tego co nas łączy i co mogłoby nas łączyć w innym miejscu i czasie…

Czasami wydaje mi się, że to wszystko dlatego, że wejść tam nie można, że jesteś jak zakazany owoc, a one zawsze wydają się być najsłodsze. Czasami, tak jak wczoraj, czuję, że to, co jest między nami, ta nić porozumienia, to idealne wpasowanie mojej dłoni w Twoją, to coś więcej niż tylko przekora. Czasami niczego bardziej nie pragnę niż sprawdzić co by było gdyby, nawet jeśliby miało oznaczać to rezygnację ze wszystkiego co mamy dzisiaj…

::Do tego, który jest za szklaną szybą::


Podchodzę na palcach, siadam Ci na kolanach i wplatam palce w Twoje lekko zmierzwione włosy, a później opuszkami palców delikatnie kreślę zarys uroczych dołeczków, które tworzą się kiedy się do mnie uśmiechasz… Delektuję się chwilą chłonąc Twoją bliskość.

A potem… potem przypominam sobie, że muszą mi wystarczyć tylko te momenty, które wykradam dla siebie po małym kawałeczku, tak, żeby nikt nie zauważył, nawet Ty… Te niewidoczne dotyki z odległości dziesięciu centymetrów, te ukradkowe spojrzenia, kiedy chłonę Cię wzrokiem udając obojętność, te rozmowy pozornie zwyczajne, codzienne, nie-osobiste, kiedy wciąż dowiaduję się o Tobie więcej i więcej…

Przedziwna mieszanka czułości i wzruszenia uderza mi do głowy za każdym razem, kiedy na krótką chwilę znika dzieląca nas szklana szyba… 

::Do tego, który zawiaduje moim światem::


Jak drogowskaz przy drodze wskazujesz mi kierunki. Kształtujesz mnie jak glinę, która miękka i bezwolna poddaje się Twym silnym dłoniom. To Ty decydujesz w jakim nastroju kończę dzień i w jakim go zaczynam, od Ciebie zależy ilość uśmiechu na mojej twarzy.

Lubię wcześniej wiedzieć, że dane mi będzie spędzić z Tobą trochę czasu. Mogę się wtedy cieszyć ze zdwojoną siłą. Ubóstwiam te chwile kiedy przychodzisz do mnie, zadajesz pytanie i z prawie-zachwytem zaskoczony słuchasz mojej odpowiedzi. Uwielbiam zgadywać Twoje myśli i dawać Ci to, co Ci chodzi po głowie, jeszcze zanim o to poprosisz. Masz wtedy taki niesamowity uśmiech w oczach.

Rozbrajasz mnie kiedy w najmniej odpowiedniej chwili pytasz jak mi minął dzień, a kompletnie rozpływam się nad Tobą kiedy czasem rano z troską w głosie pytasz czy odpoczęłam, bo poprzedniego wieczora widziałeś moje zmęczenie. Lubię kiedy przychodzisz, wymawiasz moje imię i pytasz czy mogłabym coś dla Ciebie zrobić, a potem jeszcze za to mi dziękujesz.

Ale choć mijają kolejne dni, w których stanowisz jeden z ważniejszych elementów w moim życiu i w których ja stanowię jeden z ważniejszych elementów w Twoim życiu… I choć jesteś tak blisko, tak często, tak dużo, tak mocno… I choć ączy nas jakaś tajemna nić porozumienia, która nie potrzebuje słów ani gestów…  I choć to mogłoby być takie proste, w innym miejscu, w innym czasie… to… wciąż oglądam Cię przez szybę, nie-dostępnego, nie-osiągalnego, nie-realnego, tłumacząc sobie, że na taki prezent nigdy nie będzie mnie stać.
..

Tymczasem chłonę każde Twoje słowo, hamuję się jak mogę przed szukaniem bliskości fizycznej, spełniam każde Twoje życzenie i zależę od Ciebie nawet w kwestii uśmiechu…

::Do tego, który gra moim życiem::


O świecie ironiczny i okrutny. Musisz bawić się moim kosztem? Musisz trząść stolikiem akurat w momencie, kiedy ja próbuję na nim zbudować mały domek z kart? Musisz machać mi przed nosem wcześniej nieosiągalną zabawką w chwili, kiedy zajęta jestem zupełnie czymś innym.

Właśnie teraz. Kiedy wbrew wszechogarniajacemu lękowi i panice na nowo uczę się ufać. Kiedy zaczynam rozumieć pojęcie ciepła i poczucia bezpieczeństwa. Kiedy powoli się przełamuję by prosić o to, czego potrzebuję. Kiedy ktoś, kto jest przy mnie, reprezentuje istotną różnicę jakościową w porównaniu do tych, którzy byli przed nim. Kiedy jestem prawie szczęśliwa, prawie poukładana i prawie bezpieczna. Teraz właśnie ten do tej pory nie-dostępny, nie-osiągalny, nie-realny jest na wyciągnięcie ręki, na odległość szeptu, dostępny, osiągalny i realny jak nigdy wcześniej.

Dziwne to wszystko. Denerwująco ironiczne i głupie. Bo przecież doskonale wiem czego chcę…

::Do tego, któremu nie pozwolę…::


Kładziesz się cieniem na moim tak ładnie na nowo poukładanym życiu… Sztywnieję na myśl, że ktoś może być choć trochę taki jak Ty, że też może pewnego dnia spakować się i wyjechać beze mnie. Boję się czuć w obawie, że jak tylko coś poczuję, znów zostanę zraniona. Czuję się cudownie lekko i bezpiecznie, a jednocześnie zabezpieczam się na wszystkie możliwe sposoby, by tylko historia się nie powtórzyła, by tylko…

Nie wiem co będzie, nie wiem jak sobie wszystko poukładam, ale chcę żebyś wiedział, że nadszedł czas nowego, nie tkniętego Tobą i zniszczyć Ci tego nie pozwolę!

::Do tego, który na mnie działa::

Rozpalone policzki, rozbiegany szczęśliwy wzrok i roztrzęsione ręce. Nie wiem czy to Ty czy krążący w mych żyłach alkohol?

Spędziłeś dziś ze mną więcej czasu niż przez cały ostatni tydzień… Zdążyłam już prawie zapomnieć jak bardzo na mnie działasz, jak się przy Tobie czuję. Przez te kilkadziesiąt minut miałam Cię tylko dla siebie. Na wyłączność, na wyciągnięcie ręki… Pękał mi pęcherz, bolał kręgosłup, kleiły się oczy, ale posiadanie Twej uwagi przez kolejne minuty wynagradzało mi wszystko. Chłonąłeś każde moje słowo, a ja wpatrzona w Ciebie rozkwitałam i zapamiętywałam każde spojrzenie. Cudownie było czuć Cię tak blisko…

Nie powinieneś pracować do późna, ani w soboty. Nie powinieneś jeździć samochodem i jednocześnie czytać maili. Nawet jeśli są ode mnie. I chociaż to zupełnie bez sensu i chociaż wiem, że jestem kompletnie bez znaczenia, to powiem Ci to, co zawsze mówilam jemu: Uważaj na siebie. Dla mnie.

A jutro, wcześnie rano, zanim zacznie się dzień, położę Ci na biurku płytę z moimi ukochanymi piosenkami, o którą dziś mnie prosiłeś. Mam nadzieję, że umilą Ci podróż i sprawią, że choć na chwilę pomyślisz o mnie. Korci mnie, żeby dołączyć do niej krótki liścik. Jeśli się odważę, to może zaryzykuję i to zrobię… Ciekawa jestem co odpiszesz…

::Do tego, który mnie pomieszał::

Kompletnie pomieszana… pogubiłam się gdzieś między “mieć Cię nie mogę” i “nie będę” a “mieć Cię chcę przeogromnie” i “sama już nie wiem czy nie mogłabym”.

Oswajasz mnie i ośmielasz, chcesz zmniejszyć mój dystans opacznie go interpretując. Pytasz mnie co myślę i co czuję, chcesz mnie poznać czy tylko do końca zniewolić swoim zainteresowaniem? Ono sprawia, że zaczynam mieć jakąś złudną nadzieję na niemożliwe.

Zupełnie nie wiem dlaczego, ale czasem kiedy na Ciebie patrzę łapię na sobie Twoje spojrzenie. Patrzysz mi w oczy i uśmiechasz się do mnie. Mam wtedy dziwne wrażenie, że na te kilka ułamków sekundy nikt inny się dla Ciebie nie liczy… Ale przecież to niemożliwe…

::Do tego, który przywraca uśmiech::

Nie zauważasz mnie w zgiełku piętrzących się wokół spraw nie-cierpiących-zwłoki. Kiedy w końcu mnie dostrzegasz rozkwitam wewnątrz milionem kolorowych kwiatów a jednocześnie uciekam wzrokiem przed Twym bacznym spojrzeniem i zapominam słowa zagubione gdzieś w zakamarkach zmąconego umysłu. Musisz myśleć, że budzisz we mnie przerażenie…

Jest mi trochę smutno kiedy Ciebie nie ma i dziwnie ekscytująco kiedy jesteś. Dziś na przykład przez cały czas zastanawiałam się jakbyś wyglądał bez tego swetra i najlepiej jeszcze bez tej koszuli pod nim… Lubię dołeczki, które robią Ci się kiedy się uśmiechasz, wyglądasz wtedy jak mały chłopiec w dorosłym ubranku.

Jesteś taki nieosiągalny… nigdy nie spojrzysz na mnie jak na kobietę, nigdy nie zdejmiesz dla mnie tego swetra i koszuli, nigdy nie staniesz się niczym więcej niż moją dziecinną fascynacją. Muszę tylko nauczyć się wytrzymywać Twoje niesamowite, pełne troski spojrzenie i nie podskakiwać radośnie ile razy do mnie mówisz.

Dobrze, że jesteś, bo dzięki Tobie nie-do-końca niewinnie uśmiecham się do swoich myśli. Po prostu.